Mord według rozkładu jazdy (Artykuł Stanisława Białka)

24 sierpnia 1942 roku był ostatnim dniem zagłady kieleckiego getta. W tej masowej zbrodni zginęło 21 tys. ludzi, czyli co trzeci mieszkaniec miasta.

Przeżyli tylko nieliczni. Z 27 tys. uwięzionych w getcie Żydów końca wojny doczekało zaledwie około 500. Jednym z ocalałych jest Stefan Zabłocki. Mieszka w Malmö, jest emerytowanym inżynierem budowy dróg. Do Szwecji trafił tuż po zakończeniu wojny, w czerwcu 1945 roku. – Miałem nieprawdopodobne szczęście. Przeżyłem ja i moi rodzice, choć tyle razy byliśmy o krok od śmierci. Widok ludzkich zwłok to była dla mnie codzienność – wspomina piekną polszczyną.- Nie wywieźli nas do Treblinki. W 1943 roku w ostatniej chwili uciekłem z grupy dzieci, przeznaczonych na rozstrzelanie. Poźniej było Auschwitz i Braunschweig. I tam również przetrwaliśmy.

Kieleckie getto powstało 31 marca 1941 roku. Obejmowało dwa ściśle wyznaczone obszary miasta połączone kładką w rejonie synagogi. Całość otoczona płotem i zasiekami z drutu kolczastego, pilnowana była przez strażników, którzy bez wahania strzelali do każdego, kto ośmielił się zbiec na „aryjską” stronę.

Na terenie getta stało 500 budynków, głównie małych parterowych domków. Przymusowo osiedlono w nich kielczan żydowskiego pochodzenia a także kilka tysięcy Żydów z okolicznych miasteczek, zachodnich regionów okupowanej Polski i Wiednia.

Ćwiartka chleba na dwa dni

Warunki lokalowe były fatalne, panował ogromny ścisk, niekiedy w jednym pokoju gnieździło się po 10 osób. Najbardziej we znaki dawał się jednak głód. Oficjalnie na jedną osobę przypadało 130 g chleba na dwa dni – to mniej niż ćwierć bochenka. W praktyce bywało jeszcze gorzej. Ilość dostępnej żywności stale malała wraz ze stopniowym ograniczaniem wszelkich kontaktów między gettem a ludnością polską.

Stefan Zabłocki z Bogdanem Białkiem w Kielcach.

Wycieńczeni głodem ludzie byli niezwykle podatni na wszelkie choroby. Dodatkowo zmuszano ich do nieludzkiej, morderczej pracy. W ciągu 17 miesięcy istnienia getta zmarło w nim około 4 tys. ludzi. Głód był tak dolegliwy, że widmo spowodowanej nim agonii przerażało bardziej niż śmierć z rąk strażników pilnujących zasieków.

Dlatego zdarzały się próby przekroczenia płotu, aby na zewnątrz zdobyć, choć odrobinę jedzenia. Często podejmowały je dzieci, którym łatwiej było przedostać się przez szczeliny ogrodzenia. Polacy niekiedy wspierali żywnością odizolowanych od świata Żydów, były to jednak na ogół sporadyczne działania, choćby, dlatego, że wymagały heroicznej odwagi.

Stefan Zabłocki: Głód był potworny. Byłem nastolatkiem, ale fizycznie całkowicie przestałem się rozwijać. Mając 15 lat miałem 128 cm wzrostu i  ważyłem tylko 25 kg. Kilka razy ryzykując śmiercią wymykał się przez płot, aby po drugiej stronie zdobyć cokolwiek do jedzenia. Choć jak podkreśla nie spotkało go w zasadzie nic złego ze strony Polaków to jednak przypomina pewną sytuację  – Groźni byli nie tylko Niemcy. Raz będąc poza gettem zauważyło mnie dwóch polskich chłopców jadących rowerem. Jeden z nich znał mnie i nagle zaczął wołać: Żydek, Żydek. Poczułem, że to może być mój koniec. Na szczęście wskoczyłem w jakąś bramę i uciekłem. To mnie uratowało – mówi Zabłocki.

 Ludobójstwo oparte na ekonomii

Granice getta w Kielcach.

20 stycznia 1942 roku podczas tzw. konferencji w Wannsee Niemcy zdecydowali o rozpoczęciu metodycznej zagłady Żydów. Wszystko dokładnie zaplanowano. Mord na milionach miał przebiegać sprawnie, a przede wszystkim skutecznie. Wyznaczono obozy śmierci, opracowano szczegółowy „harmonogram” działań. Precyzyjnie opracowano rozkłady jazdy pociągów, którymi transportowano ofiary na miejsce kaźni. Niemcy postanowili, że kieleccy Żydzi zginą w dniach 20-24 sierpnia w znajdującym się na północny wschód od Warszawy obozie w Treblince.

W środę wieczorem 19 sierpnia 1942 roku na bocznicę kolejową mniej więcej w rejonie obecnego wiaduktu przy 1 Maja wjechał skład 70 wagonów towarowych. Nocą Niemcy przystąpili do realizacji pierwszego etapu zagłady getta. Do udziału w operacji wykorzystano żydowską policję – około 90 osobą formację strzegąca porządku w getcie. Jej członków zapewniono, że zostaną razem z rodzinami na miejscu. Żydowska policja miała wśród osadzonych w getcie jak najgorszą sławę ze względu na uległe i sumienne wykonywanie niemieckich zarządzeń.

Na ulicach Kielc rozgrywały się koszmarne sceny. Słabych, dzieci i starców mordowano od razu. Zewsząd dobiegały straszliwe jęki i lamenty pozbawionych wszelkich ludzkich praw ofiar tej bestialskiej zbrodni. Jeszcze przed świtem SS i gestapo okrążyło getto. – Zostaliśmy wypędzeni z domów i stłoczeni na ulicy Jasnej. Następnie popędzili nas do placu obok kolei. Tam odbywała się selekcja – wspomina Stefan Zabłocki –  Część młodych i zdolnych do pracy ludzi zostawiono na miejscu. Mój ojciec był ogrodnikiem, a ktoś taki był Niemcom potrzebny. Był tam taki hauptmann. Nazywał się Gayer. Tacie w jakiś sposób udało się go przekonać, żeby zostawił jeszcze i mnie i mamę. Inaczej pojechalibyśmy na śmierć, choć wtedy nikt w to nie wierzył. Mówili nam, że jedziemy na wschód, na roboty.

Do każdego z wagonów wepchnięto od 80 do 120 ludzi. Wewnątrz panował potworny ścisk, nie było miejsca by usiąść. Szczególna torturę sprawiało wapno, którym obficie wysypano wagony. Wzbijający się w powietrze pył odbierał Żydom resztki tchu. Koszmaru dopełniał panujący upał i brak dosłownie choćby kropli wody.

16 godzin morderczej jazdy

Pociąg z 7 tys. ludzi wyruszył z Kielc pod wieczór, koło 19. Ściśle wyznaczoną trasą przez  Skarżysko, Radom, Dęblin i Siedlce, nazajutrz w południe dotarł do Treblinki. Tam, w ciągu kilku godzin wszyscy zostali zamordowaniu w komorach gazowych. W następnych dniach – 22 i 24 sierpnia – wydarzenia potoczyły się według tego samego scenariusza. Z Kielc na śmierć wyjechały kolejne tysiące Żydów, około 1500 zamordowano na ulicach miasta. Wśród nich były między innymi dzieci z sierocińca, zgładzone strzałami w głowę, w okolicy dzisiejszego ŚUW. Aby zaoszczędzić kul oprawcy stawiali je w szeregu, tak, aby jeden pocisk przebijał kilka główek. Zastrzykami z trucizną i chirurgicznymi nożami wymordowano pacjentów szpitala (działo się to w wyburzonym w zeszłym roku budynku między jezdniami na Warszawskiej, nieco dalej rozstrzelano kilkadziesiąt ciężarnych kobiet).

W ciągu tych kilku sierpniowych dni zginęło około 21 tys. mieszkańców kieleckiego getta. W mieście pozostało jeszcze około 1,5 Żydów potrzebnych Niemcom do niewolniczej pracy głównie w zakładach „Henryków” i „Ludwików”. Uwięziono ich w kilku obozach.

Wśród nich znalazł się Stefan Zabłocki z rodzicami. – To była mordercza praca po 12 godzin dziennie. Czasami Niemcy wieszali ludzi, my musieliśmy na to patrzeć. 23 maja 1943 jakiś esesman chwycił mnie za kark i wrzucił do takiego małego domku. Była tam grupa 43 dzieci – miały od kilku miesięcy do 13 lat. Wszystkie później rozstrzelano. Ja i dwaj koledzy – Januszek i Kiwa uciekliśmy. Przesiedzieliśmy cztery dni na strychu. Po raz kolejny ocaliłem życie.

To się nie może powtórzyć

Od 35 lat Stefan Zabłocki spotyka się ze szwedzką młodzieżą opowiadając jej o swoich wojennych przeżyciach. – Mówię im, że nikogo nie należy osądzać według przynależności do grupy. I o tym jak ważną rolę w naszym życiu pełni demokracja, tolerancja i humanizm. Przekazując młodym ludziom swoje wspomnienia liczę, że przyczyni się to do tego, aby koszmar, który przeżyłem już nigdy więcej nie powtórzył się. Przeciwdziałanie antysemityzmowi, nietolerancji i ksenofobii wyznacza działania, jakie od lat prowadzi w Kielcach Stowarzyszenie im. Jana Karskiego. 


Stanisław Białek, Stowarzyszenie im. Jana Karskiego (tekst ukazał się w kieleckim dodatku do Gazety Wyborczej, 24 sierpnia 2012 r.)