Kronikarz wzrastania

mcportert

Jak mówić o pogromie kieleckim, likwidacji getta, traumach i dramatach wspólnej polsko-żydowskiej przeszłości? Światowej sławy artysta, syn ocalonego proponuje język sztuki, wzbudzający emocje, ale nie epatujący. Piękno formy, dzięki któremu łatwiej jest skonfrontować się z bolesnym tematem – mówi Marek Cecuła w rozmowie z Magdą Brzezińską. szmini

 

 

ZOBACZ TEKST W FORMACIE PDF

 

Rozmowa ukazała się w lipcowym wydaniu „Słowa Żydowskiego” (07/2011) – miesięcznika wydawanego przez Towarzystko Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce.

 

Nosi Pan nazwisko, które pozwoliło Pana rodzinie ocaleć, ale gdzieś tam…, w głębi jest przecież prawdziwe nazwisko ojca – Kohn. Jak Pan sobie radzi z tą dwoistością?
– Dla mnie zawsze istniało tylko jedno nazwisko, Cecuła. W dzieciństwie słyszałem, że rodzice przybrali to nazwisko w czasie wojny, ale oni w ogóle nie chcieli o tym rozmawiać, to był temat tabu. Aż pewnego dnia, cztery lata temu dostałem list z Niemiec, od pani Justyny Cecuły, która opracowała drzewo genealogiczne swojej rodziny. Przeczytała w gazecie o mnie i zdziwiła się, że nic jej nie wiadomo o Marku Cecule mieszkającym w Izraelu. Przypomniała sobie, że w dalszej rodzinie było dwóch braci Cecułów. Młodszy zmarł w czasie wojny, a jego dokumenty starszy brat przekazał swojemu koledze Żydowi. Dzięki temu ojciec uciekł z getta i od tamtego dnia nazywał się Stanisław Cecuła. W Kielcach są dwa groby z tym nazwiskiem, jeden na cmentarzu „górnym”, a drugi na cmentarzu „dolnym”. Stanisław Cecuła – żył 51 lat, Stanisław Cecuła – żył 32 lata.


Jak na Pana wpłynęło to odkrycie zakrytego fragmentu historii rodziny?
– To mi dało szerszą perspektywę. Zresztą ta pani, dzięki której poznałem swoje korzenie, przyjechała do Kielc, spotkaliśmy się. Poznanie ludzi, którzy uratowali mojego ojca, podarowali nam nazwisko, dzięki któremu mogliśmy też przeżyć okres komunistyczny, było dla mnie bardzo ważne. Historia mojego nazwiska to przestrzeń, w której jest wiele niezwykłych zdarzeń, niemal mistycznych. Ja czuję się nią wzbogacony. Dla mnie to jest bodziec do odkrywania przeszłości i do tworzenia. W takim klimacie stworzyłem pomnik Menora poświęcony pamięci ofiar kieleckiego getta. Chciałem w tym projekcie zaakcentować przede wszystkim wzrastanie, odradzanie się  kultury żydowskiej, a nie jej zapadanie, obumieranie. 

    mc1Widziałam młodego chłopaka, który uprawiał w pobliżu pomnika Menory „parkour”, tę modną sztukę pokonywania miejskich przeszkód. Odbił się od ramion Menory i pobiegł dalej…

–  Być może to jest symboliczny obraz? Myślę, że Menora wręcz sugeruje, by w ten sposób ją wykorzystać – jest nie tylko śladem przeszłości, obecności Żydów w Kielcach, ale pozwala również odbić się w stronę czegoś nowego.

 

To dlatego jest ustawiona w samym centrum miasta, przy ruchliwej ulicy, blisko urzędów i przystanku?
–    Idea, by pomnik ustawić nie w jakimś parku, na uboczu, ale tam, gdzie tętni życie, była elementem strategicznym tego przedsięwzięcia. Przeszłość ma uczestniczyć w życiu współczesnych ludzi, mamy się o nią codziennie ocierać – idąc do pracy i wracając z niej. Dla mnie jako artysty związanego z kulturą żydowską, ważne było znalezienie odpowiedniej formy estetycznej dla upamiętnienia tych ludzi, którzy tutaj żyli i zginęli. Jestem jednak zwolennikiem przekazu wzbudzającego emocje, ale nie epatującego. Straszna przeszłość może zaistnieć w teraźniejszości w pięknych estetycznie formach. Dlatego w innym moim projekcie – pomniku na cmentarzu żydowskim na kieleckim Pakoszu – nie posługuję się językiem martyrologii, krwi. Dramat wpisałem w pękniętą Gwiazdę Dawida.


Posługując się metaforą, zostawia Pan miejsce na ciszę – nie wszystko musi wybrzmieć do ostatniej samogłoski, odbiorca sam dopowiada w swoim sercu…
– Taka jest moja filozofia. Sądzę, że sztuka wzbudza silniejsze emocje, ma większy wpływ na odbiorcę poprzez tę pół-ciszę niż szokowanie krwią. Ja chcę nakierować odbiorcę na rozmyślanie o tragedii pokazując mu coś pięknego, w przyjaznej formie. To taka artystyczna „sugar-coat the pill” – gorzka pigułka ze słodką powłoką. Czasem, żeby przełknąć coś gorzkiego, co ma nas uleczyć, trzeba to trochę osłodzić. Staram się dać znośną formę trudnemu tematowi, by mógł w nas zaistnieć.


Uważa Pan, że Kielczanie szczególnie potrzebują tej słodkiej powłoki, by skonfrontować się z przeszłością, z tematem pogromu?
– Nie wiem. Taka jest moja artystyczna droga. Łączę dwa kontrastowe elementy, piękno i tragedię. Z tego balansu rodzi się nowy język, którym można powiedzieć znacznie więcej niż w dotychczasowym przekazie. Estetyka zawsze była dla mnie bardzo istotna – jak coś jest ładne to i przyjazne, lepiej to przyjmujemy. Oto moja idea.
 

mc21Ta idea może zmienić Kielce?
–  Miasto już się bardzo zmieniło, Kielczanie bardzo dużo robią, by się zmieniło. Wczoraj poproszono mnie, bym spotkał się pod Menorą z uczniami. Byłem zaskoczony ich wiedzą o kulturze żydowskiej, informacjami o historii kieleckich Żydów. Przeszłość, wszystko co w niej było piękne, ale i trudne, tragiczne, jest dziś materiałem edukacyjnym, wartością, którą przekuwamy na wiedzę, edukację Kielczan – dzieci, młodzieży i dorosłych. Uczymy się dostrzegać całość kultury, a społeczność jako sumę różnorodnych i równowartościowych części. Dostrzegamy, że całość jest… różnorodnością.


Dla Pana, jako artysty, ale też człowieka ze specyficzną biografią, ta różnorodność zapewne jest jak tlen. Kielce są już na nią gotowe?
– Tak! Kielce stają się kosmopolityczne, niehomogeniczne, coraz więcej ludzi tu przyjeżdża i osiada. Tworzymy centrum designu w Kielcach właśnie po to, by rozwinąć i wzmacniać tę różnorodność, by przyciągnąć tutaj ludzi twórczych, otwartych, odważnych. Chcemy pokazać im bogactwo tego miejsca. Niestety Kielce nadal funkcjonują jako miasto pogromu – wystarczy wpisać „Kielce” w wyszukiwarkę internetową. Dlatego tworzymy w Kielcach obszar przyjazny dla przyjezdnych, dla spotkań z obcymi, pokazać im jak dziś Kielce przeżywają tę tragedię i jak traktują przeszłość. Ciekawy projekt wokół dawnej synagogi tworzy światowej sławy architekt Peter Zumthor, ale jest też wiele innych, mniej spektakularnych działań. Przy ul. Słowackiego był dom modlitwy. Ktoś kupił tam kamienicę i pyta, co z tym budynkiem po domu modlitwy zrobić…


Nie wchodzą buldożery, by wszystko zrównać…
–  Wręcz przeciwnie, staramy się odzyskać historię. To właśnie robi w Kielcach pan Bogdan Białek i Stowarzyszenie im. Jana Karskiego. Do tych działań przyłączają się ludzie, którzy w pamięci o przeszłości dostrzegają wartość dla przyszłości. Ja też się przyłączam, jako artysta, służąc językiem sztuki.

 

mc3Pana najnowszy projekt, Kronika Kielecka – co to będzie? W jakim stopniu ta kronika będzie „kielecka” a w jakim „osobista” kronika Marka Cecuły?
– Kronika Kielecka to duży, czarny stół z drewna, który zamiast blatu ma wgłębienie na 15 centymetrów. Jest wypełniony ułamkami porcelanowych naczyń z nadrukowanymi fotografiami Kielc, mojej rodziny, Kielczan chrześcijan i Żydów. Na tych zdjęciach przeszłość miesza się z teraźniejszością, rzeczy smutne, złe z dobrymi. Ludzie mogą usiąść przy tym stole i grzebać w potłuczonych talerzach, spodkach. Nie ma chronologii, żadnych dat.


Można usiąść i wyciągnąć, co się chce, co się trafi, jakiś kawałek miejsca i czyjegoś życia. Pozwala Pan ludziom wziąć przeszłość w rękę…
– Proponuję odbiorcy kontemplację. Zapraszam go do mojej przestrzeni artystycznej i daję mu zagadkę. Na zdjęciach nadrukowanych na porcelanę są nieznani ludzie, słabo lub lepiej widoczni, na niektórych zdjęciach jestem ja i moja rodzina, ale też jest esesman. Wszystkie zdjęcia prezentują autentyczne postaci, miejsca, zdarzenia. Ludzie mogą sobie na tym stole ułożyć przeszłość i teraźniejszość dowolnie, stworzyć niezwykły kolaż. W tych przypadkowych zestawieniach ceramicznych ułamków pojawia się metafizyka. Kiedy robiłem zdjęcia do katalogu, dostrzegłem potem, że po wymieszaniu te ułomki układały się w pewną opowieść: dziecko – dziecko pędzone przez esesmana – stacja kolejowa. Kronika Kielecka pozwala cały czas tworzyć nowe kolaże, dzięki czemu pojawiają się nowe warstwy semantyczne. Dla mnie to jest bardzo ważna, osobista i intymna praca, ale mam nadzieję, że będzie też ważna dla innych. Odbiorcy będą mogli zapisać swoje myśli i uczucia w specjalnym notatniku, bo chcę, żeby ta praca żyła.  

 

Kawałki, ułamki, fragmenty to ważne motywy w Pana pracach. Myśli Pan o sobie jako zbiorze fragmentów czy fragmencie czegoś większego?
–  Jestem fragmentem, częścią tego miejsca, jego produktem. Łobuzem, który chodził na wagary, drużynowym drużyny kieleckiej, chłopakiem, który wyjechał z Kielc, sam, gdy miał szesnaście lat, żył w wielu miejscach na całym świecie i wrócił tu po czterdziestu latach. Ministrantem, który służył do mszy tak jak jego koledzy i nie miał pojęcia o swoich żydowskich korzeniach… Dopiero, gdy poznałem historię swojej rodziny, pochodzenie nazwiska Cecuła, to poczułem, że jestem całością. Dopiero wtedy zrozumiałem sens różnych uwag, które słyszałem w dzieciństwie, antysemickich uwag.


I mimo to wrócił Pan tutaj?
– Początkowo wcale nie chciałem tu mieszkać i żyć. Zamierzałem tylko robić w Polsce swoją porcelaną, ale zobaczyłem, że Kielce bardzo się zmieniły, że to już inne miasto.
Nie miałem poczucia, że wracam do miejsca przeklętego, wręcz odwrotnie. Zobaczyłem miasto w ważnym procesie, z niesamowitą energią. Ja również ją poczułem i zapragnąłem włączyć się w ten proces. Zresztą ja wszędzie zjawiam się w środku jakiegoś procesu – tak było w Nowym Yorku, w Brazylii, w Izraelu. To karma mojego życia. Nie planowałem powrotu do Kielc na emeryturę, ja po prostu poczułem, że warto tutaj być i włączyć się w te wszystkie działania, które zmieniają miasto.

Dziękuję za rozmowę.


Marek Cecuła, ur. w 1944 roku w Częstochowie, dzieciństwo spędził w Kielcach, gdzie jego ocalała z holocaustu rodzina rozpoczęła życie na nowo. Wyjechał z Polski, gdy miał 16 lat, by szukać własnej życiowej drogi. Zawodu ceramika uczył się w Izraelu, mieszkał też w Brazylii, Europie Zachodniej i USA. Jest twórcą renomowanego studia Modus Design w Nowym Yorku, zajmującego się projektowaniem i produkcją ceramiki. W latach 1985-2004 był dziekanem Wydziału Ceramiki w Parsons School of Design w Nowym Jorku, uczył w National Collage of Art Design w Bergen w Norwegii, a obecnie wykłada jako guest professor w Royal Collage of Art w Londynie.Jego projekty są stale obecne na wystawach wzornictwa przemysłowego w Europie i w Stanach Zjednoczonych.