Spotkanie z p. Krystyną Budnicką

Wczoraj, już po raz kolejny, gościem Instytutu Kultury Spotkania i Dialogu była pani Krystyna Budnicka, członkini Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu, kobieta niezwykle pogodna, o spokojnym, ciepłym głosie. Świadek tego, co działo się w getcie warszawskim, z doskonałą pamięcią czasów wojny i żywą pamięcią o swoich bliskich. Z jej ust padło bardzo ważne przesłanie – Obecnie oczekują na pomoc inne dzieci, będące w podobnej sytuacji, a niestety, nie pomagamy im.

Zapraszamy do przeczytania zapisu świadectwa, które wysłuchaliśmy wczoraj.

Mamy przed sobą dziecko, dziecko Holokaustu. Stowarzyszenie Dzieci Holokaustu, to znaczy osób, które w sposób często cudowny, niezwyczajny ocalały z Zagłady, przy pomocy innych ludzi – mówił Bogdan Białek, prezes Stowarzyszenia im. Jana Karskiego.

Jak to się stało, że jestem, że w ogóle jestem. (…) Kiedy ocalałam, kiedy wojna się skończyła, ja miałam wrażenie, że tylko ja jedna Żydówka ocalałam, bo nie miałam w ogóle kontaktu ze środowiskiem żydowskim. Miałam świadomość kim jestem, bo byłam prawie dorosłą osobą, kiedy wojna się skończyła miałam prawie trzynaście lat, kiedy się zaczęła miałam lat siedem, także doskonale pamiętałam swoją rodzinę, wszystkie swoje przeżycia. Ale po wojnie byłam całkiem poza środowiskiem żydowskim. I pewnego dnia dowiedziałam się, że jest ogłoszenie w gazecie, że osoby, które były dziećmi pochodzenia żydowskiego tworzą coś w rodzaju stowarzyszenia, żeby się spotkać i opowiedzieć o sobie, jak to się stało, że żyjemy. (…) Na pierwsze spotkanie przyszło około pięćdziesięciu osób. I wtedy po raz pierwszy każdy z nas opowiedział swoją historię. (…) To był 1992 rok, więc byliśmy wszyscy dobrze po sześćdziesiątce i wtedy po raz pierwszy usta się otworzyły i zaczęliśmy mówić.

(….) Trzeba było mieć mniej więcej trzy zalety – być piękną blondynką o niebieskich oczach, mieć trochę pieniędzy i mieć przyjaciół po stronie aryjskiej, po stronie polskiej. W moim przypadku się to wszystko nie zgadzało.

Krystyna Budnicka mówiła o dzieciach, które spotkała w Stowarzyszeniu – Każdy z nas był bardzo okaleczony, to były osoby bardzo samotne. Do tej pory powstało pięć tomów zatytułowanych „Dzieci Holokaustu mówią”, powstałych z życiorysów osób, które weszły do Stowarzyszenia. W czasach komuny były prześladowania, o tym się w ogóle nie mówiło, a tu przyszła jakaś całkiem inna epoka, 1989-1992 rok. W tym rozkwicie naszego Stowarzyszenia członków było około sześciuset, w tej chwili jest około czterystu osób, większość z nich urodziła się w czasach wojny, jedna osoba urodziła się w obozie. Ja jestem tak urodzona, że miałam wtedy siedem lat, wszystko pamiętam, jeszcze żyję i dlatego mówię, bo coraz częściej mówi się, że to nie prawda, że nie było żadnych komór gazowych, żadnej eksterminacji Żydów. (…) A co się stanie, kiedy już nie będzie świadków? Będą opowiadać bajki, mity i zaprzeczą temu.

Pani Krystyna pokazała kilkuminutowy film, stworzony z materiałów zrobionych przez Niemców, o dzieciach z getta. Porażające obrazy umierających z głodu dzieci, małych dorosłych, których spotkało niewyobrażalne cierpienie, ulic zasłanych martwymi ciałami, wychudzonych trupów wrzucanych do masowych grobów. – Tak to wyglądało, to są wszystko filmy kręcone przez Niemców. Dzięki Bogu ja nie byłam w obozie, nie stanęłam wprost naprzeciwko Niemców, bo pewnie by mnie tu nie było. (…) Nie robiłam nic, żeby ocaleć, to inni decydowali za mnie, liczni dorośli, którzy wtedy byli. Mój ojciec był stolarzem, rodzina była religijna i w domu bardzo się przestrzegało zasad Prawa Mojżeszowego. Doskonale pamiętam wszystkie rytuały, wszystkie święta, są mi bliskie, do tej pory pamiętam zapachy i smaki różne, to mi zostało. (…) To wszystko skończyło się, kiedy się zaczęła wojna.

Ja jestem z getta warszawskiego. (…) To wszystko trwało i trwało, zaczął się głód i wywózki – ludzie zgłaszali się z nadzieją. Kiedy zaczęto mówić o obozie w Treblince ludzie przestali się zgłaszać. Zaczęły się rewizje w domach, wyprowadzanie ludzi. I tu przydał się zawód mojego ojca – zaczęliśmy robić skrytki, żeby się nie dać złapać. (…) Były to różne miejsca, zapadnia w podłodze, jakaś zabudowana wnęka. (…)

Ludzi było coraz mniej, więc zawężono obszar obozu i rodzina pani Krystyny również musiała się przenieść – W 1942 roku mieszkań pustych było dużo. (…) Mieliśmy w mieszkaniu komin wentylacyjny i w tym kominie żeśmy się chowali, wiedzieliśmy czym jest ta Treblinka i czym jest ta praca. Słyszeliśmy, że Niemcy wchodzili, przeszukiwali mieszkanie i wychodzili. W międzyczasie powstała Żydowska Organizacja Bojowa, moi bracia się zgłosili. Oni wybudowali bunkier. Jeden z braci miał dwójkę małych dzieci i postanowił, że nie będą się z żoną ukrywać i ich wywieziono do Treblinki, Drugi z braci został zabrany z łapanki. A myśmy mieli bardzo dobry bunkier, który miał połączenie z kanałem ściekowym, a wejście do kanału dawało szansę przedostania się na stronę aryjską. Ja byłam jedynym dzieckiem w bunkrze, nie tylko moja rodzina tam  była, ale ludzie nie wytrzymali i kanałami wychodzili, nie wiem co się z nimi stało, czy przeżyli. W końcu powstanie upadło, umierali z głodu i trzeba było nawiązać kontakt ze stroną aryjską. (…) Jednego dnia nasz bunkier został odkryty my uciekliśmy do kanału, a dwaj moi bracia wyszli, żeby zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że to było dwóch Polaków, już był wrzesień, chodzili po domach, obiecali przynieść im chleba i to był błąd. W pewnym momencie usłyszeliśmy strzały. Kiedy w nocy bratowa poszła zobaczyć co się stało nie było śladu po moich braciach, nigdy się nie dowiemy co się stało, w każdym razie w ten sposób dwóch moich kolejnych braci zginęło. Już nie mogliśmy wrócić do tego bunkra.

Mój brat Rafał był przewodnikiem, on wiedział jak się poruszać po kanałach. Tam była woda i prąd – byłam tam dziewięć miesięcy. (…) Kiedy wybuchło powstanie w getcie Niemcy podpalali dom za domem i w bunkrze robiło się coraz goręcej, więc chowaliśmy się w kanale. Nieraz zwłoki wpadały do kanału i Niemcy zorientowali się, że kanały są drogą ucieczki. (…) Któregoś dnia otrzymaliśmy wiadomość, że przyjdą nas ocalić. Poszliśmy pod właz kontaktowy i oni w nocy przyszli. To nie było łatwe, była godzina policyjna, patrole ciągle jeździły. (…) Ale okazało się, że ten właz, którym mieliśmy wyjść, był zalutowany, nie można było go podnieść. Trzeba było szukać następnego włazu. Wtedy najmłodszy mój brat, on znał drogę i wiedział gdzie jest ten drugi właz najbliżej. (…) Okazało się, że moi rodzice nie mieli siły wstać (…) i powiedzieli, że może Rafał zorganizuje pomoc. Wtedy moja siostra, która miała wtedy dwadzieścia, może dwadzieścia jeden lat, nie chciała zostawić rodziców i powiedziała „to ja zostanę”. Ja też nie chciałam odejść od mamy, ale mama do mnie mówi „idź, ty masz iść”, no i ja poszłam. I doszliśmy, był kanał burzowy, o bardzo wartkim nurcie i myśmy musieli sforsować ten nurt. Wtedy mój najmłodszy brat, on miał wtedy lat trzynaście, stanął i porwał go nurt, myśmy siedzieli po ciemku, i to był chyba cud, bo on miał latarkę na piersiach, latarka się sama zapaliła i on mówi „ja żyję”. Podszedł pod właz i zawołał, żeby po nas zeszli, to byli umundurowani ludzie, wzięli nas na barki i wyciągnęli. Zabrali nas, tam była zorganizowana pomoc.

Mój brat, ten który nas wyprowadził, dostał jakiegoś zakażenia i zmarł po dwóch tygodniach. W 1944 roku zginął mój brat, ostatni z sześciu braci. I tak przez rok przechodziłam po stronie aryjskiej, ciągle przenoszona, ja nie znam nazwisk tych ludzi, którzy mnie ratowali. Pierwszego sierpnia wybuchło powstanie warszawskie. Wtedy byliśmy już wszyscy jednakowo traktowani. (…) (…) Szóstego września była ewakuacja. Ja dwa razy przeżyłam palącą się Warszawę. Pierwszy raz ta paląca się Warszawa, którą czułam przez skórę, nie widziałam jej, bo byłam pod ziemią i drugi raz kiedy wychodziłam z płonącej Warszawy, szliśmy pieszo na miejsce, gdzie była selekcja i tam spod ściany wychodził dom dziecka prowadzony przez zakonnice i tam były dziewczynki w moim wieku i człowiek, który się mną opiekował pomyślał, że to będzie okazja, żeby mnie uratować. Zapytał czy one mnie przyjmą, powiedziały, że tak, i rzeczywiście dołączyłam do nich. (….) Przewieźli nas do obozu w Pruszkowie, ale udało się ten dom dziecka z Pruszkowa wyprowadzić, Niemcy łaskawie zgodzili się, żeby siostry z dziećmi wyszły. I to był już koniec września, potem 17 stycznia weszli Rosjanie, Niemcy wyszli, i dla mnie skończyła się wtedy wojna, miałam wtedy trzynaście lat.