Droga Kielecka, czyli duchowość, dialog, pojednanie

muzeum_2male

Pogrom

 

W rok po Zagładzie doszło w Kielcach do wielkiej tragedii. Inskrypcja na zbiorowej mogile na cmentarzu żydowskim na Pakoszu głosi: 4 lipca 1946 roku wzburzony tłum, podżegany insynuacjami dotyczącymi rzekomego mordu rytualnego, wraz z żołnierzami i milicjantami, napadł na żydowskich współmieszkańców – osoby, które przeżyły Holokaust i obozy zagłady i powróciły do Kielc. Ani komunistyczne władze miasta, ani współobywatele nie zareagowali. W brutalny sposób zamordowano ponad 42 Żydów, co najmniej 80 zostało rannych. Po tym pogromie rozpoczął się exodus polskich Żydów, wielu z nich udało się do Ziemi Izraela.

 

Te kilka zdań nie oddaje w pełni rozmiaru tragedii, bo nie można tego wyrazić żadnymi słowami. Wśród zabitych jedna ofiara do dziś pozostaje bezimienna – znamy tylko jej numer z obozu oświęcimskiego. Jest ciężarna kobieta, są dzieci. Udział w zbrodni brali przypadkowi przechodnie, mężczyźni i kobiety, zorganizowana grupa robotników huty „Ludwików”, milicjanci, żołnierze, funkcjonariusze UB. W pociągach przejeżdżających w pobliżu Kielc i przez Kielce grupy cywilów i kolejarzy wyszukiwali Żydów, rabowali ich, niektórych zabili. Już po pogromie, przed szpitalem św. Aleksandra, w którym zgromadzono rannych, zebrał się złowrogi tłum.

 

Dwa dni później większość rannych została przewieziona do Łodzi. 8 lipca odbył się pogrzeb ofiar z udziałem wielu osób. Następnego dnia rozpoczął się pośpieszny proces 12 oskarżonych o udział w mordowaniu. Po trzech dniach dziewięciu z nich otrzymało karę śmierci, wyroki wykonano. Od września do grudnia 1946 roku odbywały się procesy milicjantów i żołnierzy, którzy otrzymali niskie wyroki lub zostali uniewinnieni. Do tych ostatnich należeli szefowie kieleckiego MO i UB, oskarżeni o „brak przeciwdziałania”.

 

Po pogromie

 

Pogrom wywołał wśród polskich, ale nie tylko, Żydów panikę emigracyjną. Większość z nich wyjechała z kraju, z Europy. Na całe lata pogrom kielecki stał się synonimem antysemityzmu Polaków, chrześcijan, katolików.

 

Reakcja polskich środowisk intelektualnych była zdecydowana. W jednej z odezw, podpisanej m.in przez Władysława Bartoszewskiego, Irenę Sendlerową oraz inne osoby związane z działającą w czasie okupacji Radą Pomocy Żydom „Żegota”, a także profesorów Czesława Bobrowskiego, Adama Czortkowskiego, Walerego Goetela, Olgierda Górkę i innych czytamy: Pogrom ten NIESPOTYKANY W NASZYCH DZIEJACH, to hańba straszliwa dla każdego z nas, każdego Polaka i chrześcijanina, dla całej Polski! W czasach kiedy nawet najwięksi zbrodniarze niemieccy usiłują tłumaczyć mordowanie Żydów posłuszeństwem dla rozkazów Hitlera i Himmlera, u nas nadal występują rodzimi wykonawcy ich woli.

 

Nikczemne, bzdurne i oszczercze kłamstwa o porywaniu dzieci chrześcijańskich szerzą teraz wrogowie Polski w naszych miastach i miasteczkach, by pod tym pozorem mordować i rabować. Ku hańbie naszej znajdują się Polacy, którzy powtarzają ohydne zbrodnie carskiej „czarnej sotni” i hitlerowskich zbirów z Gestapo i SS-manów, a za nimi idzie najciemniejszy motłoch, najnikczemniejsze męty.

 

Ta odezwa była jednak jednym z nielicznych głosów polskiej inteligencji. Poza tym były one zbyt słabe, by przebić się do powszechnej świadomości.

 

Reakcja Kościoła była powściągliwa. Prymas Polski kard. August Hlond w specjalnym oświadczeniu stwierdził, że pogromu „nie można przypisać rasizmowi”, i że za aktualnie zły stosunek Polaków do Żydów „w wielkiej mierze ponoszą odpowiedzialność Żydzi, stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, a dążący do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce”.

 

W podobnym tonie wypowiadał się biskup kielecki Czesław Kaczmarek. Jedynie biskup częstochowski Teodor Kubina, upomniany później przez pozostałych biskupów, w trzy dni po pogromie napisał zdecydowane słowa: „Absolutnie nic nie usprawiedliwia zasługującej na gniew Boga i ludzi zbrodni kieleckiej, której tła i przyczyny należy poszukać w zbrodniczym fanatyzmie i nieusprawiedliwionej ciemnocie. (…) Wszystkie twierdzenia o istnieniu mordów rytualnych są kłamstwem”.

 

Władze komunistyczne usiłowały wykorzystać pogrom do propagandowego rozprawienia się ze swoimi oponentami, oskarżając podziemie antykomunistyczne, głównie organizacje Wolność i Niepodległość oraz Narodowe Siły Zbrojne. Urządzano wiece poparcia dla władz pod pretekstem potępienia antysemityzmu. Wywoływało to strajki, jak np. w Łodzi, lub protesty i niepokoje, jak w Starachowicach. Szybko wszelkie dyskusje na temat pogromu wyciszono, objęto zapisem cenzorskim, uniemożliwiono badania, publikacje, nauczanie. Zapadła długa, trwająca dziesięciolecia, głęboka cisza.

 

W rezultacie ani ofiary pogromu nie zostały dość opłakane, ani sprawcy zbrodni wystarczająco potępieni. Ostatecznie nie zrozumiano mechanizmu i źródeł wybuchu nienawiści, nie pojęto, co się tak naprawdę stało.

 

Zaś w samych Kielcach do lat 90. XX wieku utrzymywała się w wielu kręgach społecznych legenda o rzekomej klątwie rzuconej na Kielce przez naczelnego rabina Wojska Polskiego dr. Kahane. Jej skutkiem miał być słaby rozwój miasta oraz doświadczanie powszechnej niemożności: „U nas nic się nie może udać”. Dr Kahane w rzeczywistości podczas przemówienia na cmentarzu nie wypowiadał się o Kielcach nienawistnie, klątwy nie rzucał.

 

Światowemu żydostwu liczni kielczanie przypisywali wolę zemsty na Kielcach. Wielokrotnie słyszałem relacje od osób z Kielc pochodzących, a przebywających czasowo lub stale za granicą, że po ujawnieniu swojego miejsca pochodzenia doświadczali od Żydów, zwłaszcza starszych, wiele przykrości.